sobota, 14 grudnia 2013

"Pan od seksu" Zbigniew Lew-Starowicz



Być seksuologiem to super sprawa.A to sobie do telewizji śniadaniowej pojedziesz, by za chwilę w drzwiach gabinetu stanął znany polityk czy modna celebrytka. Gratisem takiego wykształcenia jest, oczywiście, znajomość  wszelkiego rodzaju tajemnic naszej seksualności. Żyć nie umierać. „Ten to ma w życiu dobrze” pewnie wielu z Was w taki sposób pomyślało lub pomyśli o najsłynniejszym polskim seksuologu.

Pół strony „Pana od seksu”, autobiografii Zbigniewa-Lwa Starowicza , w zupełności wystarczy, aby ten obraz skutecznie zmienić. Odetchnęłam z ulgą, kiedy wspomniał o tym, że jeździ na urlop, bo mam wrażenie, że to człowiek, który przez całe swoje życie pracował za kilka osób. Doświadczenie, które udało mu się zebrać przez tak wiele lat jest czymś bezcennym. Jeżeli dodać do tego pasję, z jaką podchodzi do swojego zawodu można łatwo znaleźć wytłumaczenie na to, że na spotkania z Lwem-Starowiczem ludzie walą drzwiami i oknami.  
Do tej pory spotkałam się tylko i wyłącznie z entuzjastycznymi ocenami Jego działalności. Cieszę się, że przeczytałam tę autobiografię, bo otwiera oczy na to jak negatywny wpływ miał  i ma Kościół na dziedzinę nauki, jaką jest seksuologia. Podziwiałam spokój Lwa-Starowicza, kiedy opisywał niektóre sytuacje, by za chwilę mówić o tym, że był i jest osobą wierzącą.
Pacjenci Lwa-Starowicza to różnorodny przekrój reprezentantów wszystkich grup społecznych. Ich historie, w szczególności te najciekawsze przypadki, są ogromną atrakcją tej książki. Ponadto, bardzo podoba mi się to, z jaką klasą i delikatnością traktuje swoją prywatność. Sądzę, że celebryci, których mija w korytarzach telewizji czy redakcji  w tej dziedzinie mogliby się wiele od pana Profesora nauczyć. 

Zawód seksuologa to nie tylko wygodne siedzenie w fotelu i wysłuchiwanie po raz bilionowy o problemach z wytryskiem. Gdyby tak było, samochód Lwa-Starowicza nie byłby dwukrotnie ostrzelany. Jeden powie „taka praca”, ale autor ze swoimi pacjentami przeżył tak wiele dziwnych sytuacji, że po przeczytaniu „Pana od seksu” jedyne uczucie, jakie we mnie zakiełkowało to uznanie.
I jednoczesna ulga, że ktoś taki w przestrzeni publicznej, w kraju bez edukacji seksualnej, istnieje i jeszcze Mu się chce. Podziwiam.

2 komentarze:

  1. zarówno Lew Starowicz, jak i jego syn wielokrotnie gościli ddtvn i za każdym razem byłam pod wrażeniem ich wiedzy i umiejętności jej sprzedania. przesympatyczni ludzie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakoś nigdy wcześniej o tym panu nie słyszałam... :) Szkoda, bo naprawdę zainteresowałaś mnie książką :)
    Pozdrawiam cieplutko, a w wolnej chwili zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń