Być seksuologiem to super sprawa.A to sobie do telewizji
śniadaniowej pojedziesz, by za chwilę w drzwiach gabinetu stanął znany polityk
czy modna celebrytka. Gratisem takiego wykształcenia jest, oczywiście,
znajomość wszelkiego rodzaju tajemnic
naszej seksualności. Żyć nie umierać. „Ten to ma w życiu dobrze” pewnie wielu z
Was w taki sposób pomyślało lub pomyśli o najsłynniejszym polskim seksuologu.
Pół strony „Pana od seksu”, autobiografii Zbigniewa-Lwa
Starowicza , w zupełności wystarczy, aby ten obraz skutecznie zmienić.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy wspomniał o tym, że jeździ na urlop, bo mam wrażenie,
że to człowiek, który przez całe swoje życie pracował za kilka osób. Doświadczenie,
które udało mu się zebrać przez tak wiele lat jest czymś bezcennym. Jeżeli
dodać do tego pasję, z jaką podchodzi do swojego zawodu można łatwo znaleźć
wytłumaczenie na to, że na spotkania z Lwem-Starowiczem ludzie walą drzwiami i
oknami.
Do tej pory spotkałam się tylko i wyłącznie z
entuzjastycznymi ocenami Jego działalności. Cieszę się, że przeczytałam tę
autobiografię, bo otwiera oczy na to jak negatywny wpływ miał i ma Kościół na dziedzinę nauki, jaką jest
seksuologia. Podziwiałam spokój
Lwa-Starowicza, kiedy opisywał niektóre sytuacje, by za chwilę mówić o tym, że
był i jest osobą wierzącą.
Pacjenci Lwa-Starowicza to różnorodny przekrój
reprezentantów wszystkich grup społecznych. Ich historie, w szczególności te
najciekawsze przypadki, są ogromną atrakcją tej książki. Ponadto, bardzo podoba
mi się to, z jaką klasą i delikatnością traktuje swoją prywatność. Sądzę, że celebryci,
których mija w korytarzach telewizji czy redakcji w tej dziedzinie mogliby się wiele od pana
Profesora nauczyć.
Zawód seksuologa to nie tylko wygodne siedzenie w fotelu i
wysłuchiwanie po raz bilionowy o problemach z wytryskiem. Gdyby tak było, samochód
Lwa-Starowicza nie byłby dwukrotnie ostrzelany. Jeden powie „taka praca”, ale
autor ze swoimi pacjentami przeżył tak wiele dziwnych sytuacji, że po
przeczytaniu „Pana od seksu” jedyne uczucie, jakie we mnie zakiełkowało to
uznanie.
I jednoczesna ulga, że ktoś taki w przestrzeni publicznej, w
kraju bez edukacji seksualnej, istnieje i jeszcze Mu się chce. Podziwiam.
zarówno Lew Starowicz, jak i jego syn wielokrotnie gościli ddtvn i za każdym razem byłam pod wrażeniem ich wiedzy i umiejętności jej sprzedania. przesympatyczni ludzie.
OdpowiedzUsuńJakoś nigdy wcześniej o tym panu nie słyszałam... :) Szkoda, bo naprawdę zainteresowałaś mnie książką :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko, a w wolnej chwili zapraszam do mnie :)