niedziela, 8 grudnia 2013

Jak w niebie (2004, reżyseria: Kay Pollak)

Myślałam, że to co w Szwecji jest najlepsze odkryłam już dawno - klopsiki z Ikei i kryminały. 
"Jak w niebie" uzupełnia tę listę o pierwszy (jak dotąd) film. 
Daniel Daréus jest światowej sławy kompozytorem, którego poznajemy w chwili kryzysu. Postanawia rzucić swoją karierę i wrócić do miasteczka, w którym się wychował. 
W małej, zamkniętej społeczności wywołuje to emocje. Kościelna schola natychmiast pragnie wskazówek od takiej osobowości. Artysta zgadza się podjąć to wyzwanie. Staje na czele chóru składającego się z ludzi w różnym wieku, o odmiennych poglądach, a czasem także urazach skrywanych przez całe życie. 

Na ogromny plus zasługuje to, jak twórcy filmu wymyślili sobie tę grupę ludzi. Zapomnijcie o idealnych, wypudrowanych do błysku buźkach. Owszem, jest  cukierkowo uśmiechająca się Lena, ale stoi obok osoby niepełnosprawnej, bitej przez męża kobiety czy kościelnej konserwatystki. 
Mimo swojej różnorodności, konfliktów charakterystycznych dla tak zamkniętych społeczeństw jaką jest szwedzka wieś na końcu świata są razem. Śpiewają wspólnie, a dla każdego z nich jest to terapią i pewnego rodzaju życiową lekcją. 


Wątek miłosny topi absolutnie wszystkie mrozy i śniegi szwedzkiej zimy. Choć od początku wiemy, kto się w kim zakocha to cieszę się, że reżyser zostawił tę bezpieczną ostoję dla leniwych interpretatorów. Chociaż przez chwilę mogłam się poczuć, że oglądam romansidło, a nie film o tym, że naszymi barierami w głowach sami sobie tworzymy ograniczenia. Podobała mi się ta szczypta słodyczy, idealna proporcja do sporej ilości gorzkiego smaku zafundowanego przez twórców filmu. 


PS. Film można legalnie zobaczyć tu, zdjęcia pochodzą z imdb.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz