Kiedy widzę w tytułach powieści jakieś epitety w stylu "prowansalski", "toskański" czy "włoski" to mam ochotę uciekać, bynajmniej nie do tych pięknych krain. Obawiam się swojego zmarnowanego czasu na tego typu podróżach, więc śmiało można mianować mnie sceptykiem podobnej twórczości. "Prowansalski balsam na złamane serca" to łup dokonany w kryzysie, który miał mi poprawić humor, oderwać myśli. Spodziewałam się historii w stylu "ona zaczyna życie na nowo i spotka księcia z bajki", z dodatkiem nadmiernej ilości lukru.
De facto, otrzymałam historię o wdowie, która straciła męża w wypadku samochodowym i jest samotną matką. Patrząc na jej rodzinę, widzimy ludzi raczej zwyczajnych, mniej lub bardziej skomplikowanych. To, co ich wyróżnia to sentymentalne historie związane z ich domem w Prowansji.
Miejscem, które odwiedzali i które w pewnym momencie poróżniło rodziców głównej bohaterki książki, Heidi. Kiedy jej mama dowiaduje się, że w kuchnia została zniszczona przez pożar, postanawia przekonać swoją córkę do odwiedzenia Francji w celu wyremontowania domu. Heidi zabiera ze sobą synka oraz szesnastoletnią pasierbicę swojej siostry, moją absolutną faworytkę jeśli chodzi o bohaterów w tej książce.
Bridget Asher zdziwiła mnie tym, jak postanowiła komplikować losy swoich bohaterów po przyjeździe do Europy. Przypadło mi do gustu to, że pewne aspekty tej powieści nie były zanadto rozciągnięte (sentymentalne refleksje), ale nie działy się też w ekspresowym tempie. Sprawiało to, że "Prowansalski balsam..." wydawał się bardziej powieścią o zwyczajnym życiu, a nie słodką bajką o tym, jak to cudownie jest mieszkać w Prowansji.
Z jednej strony to odprężające czytadło dodające energii, ale z drugiej ciekawa historia.
Strzałem w dziesiątkę niewątpliwie jest okładka, która przyciąga spojrzenie i zachęca do czytania. Jest miłą dla oka zapowiedzią książki, która okazała się być przyjemną dla duszy.
Brzmi bardzo ciekawie :) Chętnie się z nią zapoznam :)
OdpowiedzUsuńCzyli tym razem fabuła zapowiada się równie zachęcająco jak okładka:) Chętnie przeczytam!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Dobrze wiedzieć, że to nie przesłodzone czytadło, na które szkoda czasu - pozory mylą (sama miałam takie wrażenie i jakoś trzymałam się na dystans). Teraz wiem, że warto po nią sięgnąć, kiedy będę potrzebowała odpoczynku od kryminałów i książek fantasy ;) Będę o niej pamiętać.
OdpowiedzUsuńO tak, okładka przyciąga wzrok na pewno ;) Miałam identyczne myśli na temat tej książki, tytuł, ten balsam i złamane serca kojarzyły mi się z tanim romansidłem, a tu niespodzianka :)
OdpowiedzUsuńMnie zainteresowała ta książka. Ja nie uciekam przed Prowansją :-)
OdpowiedzUsuńOkładka ciekawa,wnętrze również:)
OdpowiedzUsuńWypatrywałem Ciebie...no cóż...może innym razem :-)
OdpowiedzUsuńStraszna książka, zwykły romantyczny produkcyjniak, ale okładka ładna:)
OdpowiedzUsuńZapraszam na mój nowy blog http://recenzjeizwiastuny.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńBrzmi sympatycznie, moze kiedys na nia trafie, to przeczytam :-).
OdpowiedzUsuńRównież unikam takich powieści, ale może kiedyś dam się namówić :)
OdpowiedzUsuńOkładka piękna, na książkę narobiłaś mi ogromnej ochoty :)
OdpowiedzUsuńJa przeczytałabym tę książkę choćby dlatego, że Prowansja jest we Francji, na punkcie której mam obsesję. :) Na pewno przeczytam tę książkę. Także dlatego, że bardzo chcę poznać twórczość Asher. Pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuńWitaj. Tu Karina z bloga moja-kolekcja-barbie.blogspot.com wybacz, że nie odpowiedziałam na twój komentarz. Ostatnio na blogu pisałam w grudniu i nie miałam za bardzo czasu dla niego. Przepraszam, że tak wyszło. Jeżeli jeszcze cię interesuje ta tematyka to wejdź proszę na mojego bloga i napisz w komentarzach, bo posiadam książkę co prawda w języku angielskim, ale tam na temat lalek jest coś napisane (mogłabym ci wysłać skany na maila). Wybacz, że wcześniej się nie odezwałam. 3m się ;) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNiestety, to już nieaktualne:) Ale dziękuję za chęci i pozdrawiam serdecznie, życzę czasu na blogową twórczość:)
Usuńmoglabym sie podpisac pod kazdym slowem Twojej recenzji. ta ksiazka to naprawde bardzo pozytywne zaskoczenie :-)
OdpowiedzUsuń