poniedziałek, 24 stycznia 2011

Emily Giffin x2.


*Fot. Michael A. Schwarz

No cóż, jak się pewnie domyślacie, ta urocza blondynka, obdarzająca nas iście hollywoodzkim uśmiechem to Emily Giffin, autorka bestsellerów ostatnich miesięcy. 
Spodobało mi się to zdjęcie, bo i wywiad zamieszczony w "Wysokich Obcasach" mi się spodobał.
Czuję jakiś taki przesyt żałosnym lansem niektórych pisarek w Polsce, sztucznie pozujących do sesji dla babskich pism. Jak na nie patrzę to mam wrażenie, że każda z nich robi ze mnie kretyna, który "zje" Jej wizerunek, choć wywołuje u mnie raczej odruchy zgoła odmienne. ;)

Ale, do rzeczy...
Napisałam w tytule "x2", bo w ostatnich dniach dosłownie szaleńczo pochłonęły mnie dwie jej książki - "Coś pożyczonego" oraz "Coś niebieskiego".
Wyglądałam dość dziwnie, kiedy w oczekiwaniu na bal studniówkowy, w pełnym makijażu, fryzurze i szpilkach, doczytywałam "Coś pożyczonego", z zachłanną nadzieją, że zdążę przeczytać jak najwięcej... :D
Książki przeważnie zbierały pozytywne recenzje, stając się kolejnymi babskimi czytadłami, goszczącymi na naszych półkach w zaszczytnych miejscach poprawiaczy humoru. 
Za jedyne 9,90 dostajemy powieści liczące trochę mniej niż 400 stron.
Robi się kusząco.





"Coś pożyczonego" to historia, która od samego początku wzbudziła moją sympatię.
Będzie to bardzo subiektywne wyznanie, ale rzadko zdarza mi się "spotkać" na kartach powieści kogoś, kto w tak znaczącym stopniu przypomina mi sytuację z mojego życia, bardzo toksycznej i bliskiej przyjaźni. 
W tym przypadku, tak właśnie jest. 
Główną bohaterkę, Rachel, poznajemy w dniu Jej trzydziestych urodzin.
Jest na imprezie, którą zorganizowała jej najlepsza przyjaciółka, Darcy.
Alkohol robi swoje.
Rachel ląduje w łóżku z Dexterem, jej najlepszym kumplem ze studiów prawniczych.
Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że Dex oprócz bycia Jej bliskim znajomym jest też jednocześnie narzeczonym Darcy.
Historia przestała wydawać mi się banalna, kiedy okazało się, że Rachel to tak naprawdę spoko babka. 
Nie śpi z kim popadnie, więc nie możemy jej wrzucić do jednego worka razem z wszystkimi nowojorskimi singielkami, które zafundowała nam popkultura. 
W głowie i sercu naszej głównej bohaterki, powstaje ogromy spór.
Zaczyna sobie przypominać różne sytuacje, w których Darcy zachowywała się jak kompletna idiotka, ale także drobne sytuacje, w których uświadamiała sobie, że Dex to tak naprawdę świetny facet.
My, czyli czytelnicy tej powieści, obiektywni obserwatorzy, dochodzimy do trochę innych wniosków.
Darcy to tak naprawdę przebiegła lisica, która wie, czego chce i zawsze to dostaje. Nieważne, jakimi kosztami, kłamstwami czy oszustwami. Jest cwana. 
Natomiast Rachel to typ przyjaciółki, która się poświeci.
Która puści coś mimo uszu, przymknie oko, pomimo tego, że całe życie czuję się gorsza. 
Ciężko pracuje na to, co dostaje od życia, mimo, że cały czas musi patrzeć jak Darcy dostaje to "od niechcenia" (albo Darcy podstępnie nakierowywuje ją na taki właśnie tok myślenia)
Romans pomiędzy Rachel a Dexterem rozwija się kwitnąco,
pomimo tego, że odpowiedzialna pani prawniczka bije się z własnymi wyrzutami sumienia.
Wspólnie odkrywają, że łączy ich duże uczucie.
Najbardziej spodobała mi się w tej książce stanowczość Rachel.
To, że pomimo swojego niedowartościowania (taka wydawała się być w niektórych momentach tej książki), stawia sprawę jasno. Ona albo ja.
Ma wystarczająco duży szacunek do siebie,aby zostawić Dextera. 
Było to posunięcie, które wyszło jej na dobre, ale ja już nic nie powiem, bo popsuję Wam niespodziankę, a z komentarzy wynika, że dużo z Was zamierza siegnąć w najbliższym czasie po tą powieść.

Historia ta, okazała się zbyt ciekawa, aby pozostawić ją niedokończoną. Pani Giffin napisała bowiem drugą jej część - "Coś niebieskiego".
Zdziwicie się, że musimy spotkać się z tym bezgranicznie irytującym, egoistycznym, hedonistycznym stworzeniem, które nazywa się Darcy Rhone.
Czytając pierwsze strony, poczułam się zawiedziona, bo nie sposób opisać, jak bardzo męczyła mnie głupota tej postaci w pierwszej części.
Denerwuje mnie to, jak bardzo jest rozpieszczona i jak pusta jest jej głowa, wypełniona myślami o firmowych torebkach i butach.
Także fakt, że jest istnym dzieckiem szczęścia. 
Nie jest ani inteligentna ani wykształcona,ma po prostu coś, co w magiczny sposób, przyciąga do niej szczęście. 
Tym razem, szczęście chyba postanowiło ją ominąć szerokim łukiem.
Jej perfekcyjny narzeczony, idealnie współgrający do skomplikowanej układanki wizerunku, jaką buduje od lat, zdradził ją. 
I to nie z byle kim, z najbliższą jej osobą.
W swoich monologach delikatnie omija fakt, że to ona zdradziła go pierwsza. 
I to nie jeden raz.
Więc spotykamy Darcy, która nosi w sobie dziecko Marcusa, najlepszego kumpla Dextera.
Bardzo by chciała z całej sytuacji wyjść z twarzą, ale kompletnie się to jej nie udaje.
Marcus to niechlujny typ, który do jej układanki po prostu nie pasuje.
W dodatku, jakimś cudem,Darcy kompromituje się , kiedy wychodzi na jaw, że ciąża to dla Marcusa nie jest najmniejszy argument do pozostania w związku z dziewczyną, która nie gada o niczym innym jak o byłym narzeczonym.
Byciem tatusiem również nie jest zainteresowany.
Darcy postanawia spakować swoje torby od Louisa Vuittona i odwiedzić Ethana, przyjaciela z lat szkolnych, który aktualnie zamieszkuje stolicę Wielkiej Brytanii.
Musi zamieszkać z kimś, kto jest od niej diametralnie inny.
I właśnie ten ktoś ją zmieni.
Prawdopodobnie dlatego, że będzie pierwszą osobą, która poprosi Darcy o krytyczne spojrzenie w lustro, ale nie w to, w którym możemy zobaczyć źle dopasowane pasemka do włosów czy zmarszczki.
Choć przez  większość ciąży bardziej myśli o tym, żeby nie przytyć niż o tym, co jest najważniejsze dla dziecka, przechodzi prawdziwą metamorfozę.
Dojrzewa. 
Odnajduje miłość i odkrywa nowe, nieznane jej dotychczas wartości.


Muszę się przyznać do tego, że druga część podobała mi się bardziej niż pierwsza.
Może dlatego, że Rachel była postacią, która od samego początku wydawała mi się bardzo w porządku.
Aż dziw mnie ogarnął, że na początku drugiej części wyklinałam jej główną bohaterkę, podczas gdy przy samym końcu, cieszyłam się, że sprawy potoczyły się tak wspaniale, choć z ogromnymi przeszkodami.
Dodam tylko, że obydwie książki są pisane luźnym, prostym, ale nienudnym językiem.
Jest dużo urozmaiceń, kilka naprawdę zabawnych momentów.
Warto poświęcić im czas. 
Są lekkie i odprężające.


Ale nie powiem już nic więcej!!! 
Czytajcie, smacznego! :)
Mam nadzieję, że znajdzie się choć jedna osoba, która doczytała ta długą notkę do końca... ;)





5 komentarzy:

  1. Wszystkie jej książki przeczytałam z ogromną przyjemnością. Jest coś naturalnego i fajnego w tych lekturach.
    A co do lansujących się pisarek, to nie wiem kogo masz na myśli, bo przecież w Polsce pisze ''tylko Grochola"- ona jest w tańcu z gwiazdami, w porannej telewizji, na okładce własnej książki, w gazetach kolorowych...ehhh

    OdpowiedzUsuń
  2. Giffin [albo to my!:P] ma niezwykły talent do pisania o sprawach, w których czytelniczki z łatwością mogą odnaleźć siebie. Ja tak miałam ze "Sto dni po ślubie", pozostałe jeszcze czekają w kolejce, ale mam na nie coraz większą ochotę;)

    OdpowiedzUsuń
  3. twoja recenzja jest zachęcająca do sięgnięcia po książki Giffin, ale powiem szczerze, że nie wiem czy to zrobię. jakoś nie przekonuje mnie to wszystko, ta cała giffin, ta jej wyjątkowość ;d może kiedyś, na razie na pewno nie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Mam w planach i nawet są w bibliotece :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszę się, że 'Coś niebieskiego' jest jeszcze lepsze niż pierwsza część, którą przeczytałam. W mojej opinii to jej najlepsza książka z tych co czytałam (nie licząc najnowszej) :)

    OdpowiedzUsuń