Zanim udało mi się znaleźć czas na przeczytanie tej książki przeczytałam Wasze opinie - jednogłośnie stwierdziłyście, że jest to najsłabsza powieść pani Emily Giffin, o której rozpisałam się ostatnio.
Gdy przyszedł moment sięgnięcia po nią, pomyślałam sobie, że bardzo szybko się zniechęcę.
Mam taki niezbyt chlubny zwyczaj, jeśli książka mi się nie podoba, "daję jej szansę" (co oznacza przeczytanie mniej więcej połowy) i jeśli nadal mnie nie przekonuje, skracam swoje męki.
"Dziecioodporną" przeczytałam od deski do deski.
Jest to historia małżeństwa Claudii i Bena.
Tak naprawdę jedną z pierwszych rzeczy, które ich połączyło było wspólne, radykalne przekonanie - "nie chcę mieć dzieci".
W przypadku Claudii, która jest narratorką tekstu, wiemy, dlaczego tak jest i nie jest to dla nas nowość. Tak było od zawsze.
Ben jednak na samym początku książki zaskakuje swoją małżonkę nagłym przypływem instynktu rodzicielskiego.
Niestety, Claudii to nie odpowiada.
Do takiego stopnia, że para się rozstaje.
Bardzo szybko i niespodziewanie.
W tym momencie w fabule książki rozpoczyna się etap samotności Claudii.
Darzę szacunkiem panią Giffin z jednego prostego powodu: nie traktuje swoich czytelniczek jako bandę idiotek a swoich książek jako możliwości do sprzedania kolejnej, kompletnie nierealnej bajeczki o miłości.
Niestety, większość jej koleżanek po fachu uskutecznia tego typu politykę, dlatego naprawdę BARDZO rzadko sięgam po wszystko, co posiada etykietę "literatura kobieca", bo w niektórych przypadkach mam ochotę ją zamienić na "literatura dla bezmózgów", brzmiałoby bardziej adekwatnie i przynajmniej było szczere.
Nasza bohaterka nie wyleczy się z Bena w jeden dzień.
Nie będzie też biernie czekała i wzdychała, żyjąc w bolesnej, pomałżeńskiej ascezie względem płci przeciwnej.
Pozwoli wielu sprawom i wątkom swojego życia po prostu biec dalej, swoim własnym nurtem.
Nauczy się wiele o kontaktach międzyludzkich, ale także o wartości uczuć.
I gdyby nie to, że właśnie tak się zachowała, książka by się tak nie skończyła, jak się kończy.
Nie jest to typowa, płyciutka historia o rozpadzie małżeństwa.
Choć z pewnością ta książka nie jest napisana perfekcyjnie (jest po prostu średnia), nie żałuję, że poświęciłam jej czas.
Nie chcę psuć zabawy, więc nie powiem nic więcej.
Bardzo ciekawym zagraniem ze strony Giffin było drobne, aczkolwiek kluczowe pojawienie się postaci z poprzedniej książki.
Uśmiechnęłam się na wspomnienie dawnych bohaterów to chyba tak jak spotyka się na ulicy i się starych przyjaciół, z którymi straciło się kontakt. :)
Najprawdopodobniej czeka mnie zakup jeszcze jednej książki pani Giffin , "Sto dni po ślubie ", co mnie bardzo cieszy :)
Jednak najbardziej cieszy mnie fakt, że dostałam książkę, którą od dawna chciałam przeczytać , czyli "Wrócę po ciebie".
:)
GIVE AWAY - dzisiaj ostatni dzień, w którym można się zgłosić a jutro popołudniu będę mogła już ogłosić szczęśliwców, do których trafią książki!
Słyszałam o tej książce i mam na liście:). Kiedy ja to wszystko przeczytam...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:D
Dzięki za wiadomość:) Mam jeszcze jeden egzamin i w środę wolność (mam nadzieję):D. Wtedy będę się mogła zabrać do maratonu czytelniczego;p Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńOstatnio głośno o Giffin, może skuszę się na jej najnowszą ksiażkę.
OdpowiedzUsuńMam w planach tym bardziej, ze w mojej bibliotece są wszystkie jej książki :)
OdpowiedzUsuńA ja jeszcze nie skusiłam się na żadną książkę pani Giffin. Muszę w końcu się przemóc i od czegoś zacząć!
OdpowiedzUsuńW koncu znalazlam kogoś, kto ma na jej temat takie zdanie jak ja! Zazwyczaj wszyscy sie rozplywali nad jej powiesciami i az mi bylo wstyd, ze ja przysypiam i wyczekuje konca;P Konczylam je tylko dlatego, ze mam zasade, ze jak zaczne, to juz zakonczyc trzeba;D
OdpowiedzUsuńMoja "Dziecioodporna" stoi na półce, jeszcze nie czytałam:D
OdpowiedzUsuńA "Sto dni po ślubie" wciągnęło mnie bez reszty!
PS: dodaję do linków;)
OdpowiedzUsuńDziecioodporna w moim odczuciu to najsłabsza książka Giffin, wymęczyła mnie porządnie.
OdpowiedzUsuńNie chcę, żebyś się zawiodła, dla mnie ona jest wyjątkowa, bo należy do kategorii tych, w których znalazłam swoje wlasne zycie:))
OdpowiedzUsuń